Mówią o nim - smerf maruda z Garwolina

Dodane 8 listopada 2015, 22:56




fot. Piotr Kucza /źródło: newspix.pl Grzegorz Piesio przebił się do podstawowego składu Górnika Łęczna i jest jednym z najlepszych zawodników zespołu.

To mój synek, smerf maruda – tak Piesia nazywa Robert Podoliński, który pomocnika Górnika zna doskonale. Trzy lata prowadził go w Dolcanie, a gdy przed sezonem 2014/2015 odchodził z Ząbek do Cracovii, chciał ze sobą zabrać także „synka”. Ani pierwsze, ani drugie określenie nie dziwi zawodnika, który w sześciu ostatnich kolejkach strzelił trzy gole i zanotował asystę. – Mam trudny charakter. Lubię ponarzekać, na boisku też za dużo gadam. Trener próbował mi wybić to z głowy, ale trochę czasu mu to zajęło – wspomina Piesio.

W Górniku nie ma mowy o narzekaniu. Jurij Szatałow znany jest z prowadzenia zespołu twardą ręką. Szkoleniowiec z obecnej formy sprowadzonego latem piłkarza jest bardzo zadowolony, jednak podobnie jak i poprzedni trenerzy, może mieć zastrzeżenia do zbyt wysokiego poziomu tkanki tłuszczowej Piesia. – Widzę, że wyciągacie grubą broń – komentuje zawodnik i przyznaje. – W każdym klubie mam z tym problem. Robię wszystko, by ją spalić, choć nie jest to tak łatwe, jak by się mogło wydawać. Na pewno jest lepiej. W czwartek przed treningiem miałem 8,3 proc., a wcześniej dochodziłem już do dziesięciu – stwierdza Piesio.

Zanim trafił do ekstraklasy, pięć lat spędził w Dolcanie.
Ludzie, którzy go znają, mówią, że grałby w niej dużo wcześniej, gdyby był bardziej pracowity.
– Musiał dojrzeć, popracować nad stabilizacją formy, nawykami na boisku, bo był zbyt impulsywny – wspomina Podoliński. Piesio doskonale wie, o czym mówi jego były trener. – Bywało różnie. Jak ktoś trzymał nade mną bata, to pracowałem. Czasem trudno było mi się zmobilizować, pójść na indywidualny trening – mówi pomocnik Górnika. A trener Podbeskidzia dopowiada: – Nie jest typem pracusia, ale jeśli komuś zaufa i ktoś go przypilnuje, jest z niego duża pociecha.

Piesia na początku kariery dobrze pamięta Krzysztof Chrobak. Prowadził go w Amice Wronki (2005/06) i później w Górniku Łęczna (2007/08). – Młody Grzesiek na pewno miał talent, ale jednocześnie nie do końca wyczuwał tempo gry. Chwilami się gubił, sprawiał wrażenie trochę leniwego, wyraźnie brakowało mu doświadczenia – mówi trener.

Fascynacja del Piero
Piesio pochodzi z Garwolina, który w połowie lat 90. nie stwarzał wielkich perspektyw. – Grzesiek był dobry w każdej dyscyplinie. Kiedy w szkole zorganizowano zawody siatkarskie, zdobywał najwięcej punktów, podobnie w koszykówce, świetny był też w unihokeju – wspomina jego brat Łukasz, który dziś grę w czwartoligowej Wildze Garwolin łączy z pracą w hurtowni owocowo-warzywnej w tym mieście. – Na początku było nam ciężko, bo koło naszego domu było jedno boisko, w dodatku w nienajlepszym stanie i ciągle grali tam starsi. Trzeba było cierpliwości. Musieliśmy też walczyć o swoje. Kiedy w końcu udawało nam się zagrać, Grzesiek powtarzał każdemu, że jest Alessandro del Piero. Pamiętam, jaki był dumny, gdy rodzice kupili mu niebieski strój Juventusu z jego nazwiskiem. Paradował z nim po okolicy. Włocha uwielbiał do tego stopnia, że kiedyś wymalował nawet jego nazwisko na ceglanej ścianie naszego domu – śmieje się Łukasz. Obaj bracia kibicowali Legii, jak prawie cały Garwolin. Zaczęło się od tego, że najlepsi koledzy zaczęli opowiadać im o niesamowitej atmosferze na stadionie, na który zabierali ich ojcowie. Z sympatią do Legii miał trochę problemu, gdy w sezonie 2006/07 został piłkarzem Lecha, po jego fuzji z Amiką Wronki.
– Wiecie, dlaczego on nie wypłynął wcześniej? Znam go już od lat, bo byłem w sztabie kilku reprezentacji młodzieżowych, w których grał. Myślę, że Grzesiek nie był po prostu gotowy, by w wieku 19 lat znaleźć się w takim klubie jak Lech. Poczuł się panem świata, myślał, że wszystko pójdzie teraz ot tak. Stał się minimalistą, ale wierzyliśmy w to, że jeszcze można go nauczyć ciężkiej pracy – ocenia Jerzy Szczęsny, dyrektor sportowy klubu z Ząbek. – Zgadzam się z dyrektorem, byłem za młody na taką drużynę – przyznaje zawodnik. Inne przyczyny jego niepowodzenia w Lechu podaje jednak brat. – Po fuzji z Amicą w Lechu roiło się od dobrych, doświadczonych piłkarzy i młodzi po prostu nie mieli szans – tłumaczy Łukasz. – Grzesiek miał już wtedy umiejętności, by grać w lidze, ale trener Smuda stawiał na swoich faworytów i trudno było się z nim porozumieć – dodaje Tomasz Talarek, u którego w wieku ośmiu lat Piesio rozpoczął treningi.

Szczęśliwy zapis
Wilga grała w mazowieckiej lidze juniorów, w której występowały też czołowe drużyny Warszawy rocznika 1988. Z Agrykolą nie miała większych szans, z Polonią też najczęściej przegrywała, ale za to radziła sobie z Varsovią, w której Robert Lewandowski, dziś uznawany za najlepszego piłkarza na pozycji numer dziewięć na świecie. – Nie pamiętam, jak wtedy spisywał się Robert, ale Grzesiek, którego ustawiałem w ataku, strzelał gola za golem. Był taki sezon, kiedy w 24 meczach zdobył ponad 50 bramek – wspomina Talarek.

Mało brakowało, a zamiast w Łęcznej Piesio grałby dziś w Bełchatowie. W czerwcu tego roku kończył mu się kontrakt z Dolcanem, więc kilka miesięcy wcześniej podpisał umowę z GKS. Porozumienie zawierało jednak klauzulę, że jest aktualne, jeśli zespół utrzyma się w ekstraklasie. Bełchatowianie spadli i Piesio cieszy się, że dokument zawierał tamten punkt. Kiedy zgłosił się po niego klub z Łęcznej, mógł bez problemów przenieść się na Lubelszczyznę. – Oglądam mecze Górnika i mogę obiektywnie stwierdzić, że Grzesiek należy w nich do najlepszych zawodników. Bramka przeciwko Jagiellonii to było mistrzostwo świata! Mało kto w lidze uderzyłby w taki sposób – chwali swojego wychowanka Talarek.

Autor: Iza Koprowiak, Jakub Radomski

Źródło: Przegladsportowy.pl

 

 

Komentarze (0)

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Redakcja portalu Garwolin24.com nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Każdego użytkownika obowiązują zasady komentarzy.